niedziela, 24 kwietnia 2016

Wola ratowania Woli

Tym razem nie o historii, choć bez wątpienia jest jej tu na kilka długich wieczorów opowiadania. Mimo wielu niespójności, o budynkach mieszczących niegdyś zbiorniki gazu, można bowiem znaleźć relatywnie dużo materiału. Rzecz również o nas, o mieszkańcach, o naszej woli do ratowania Woli.

Mimo kiepskich warunków pogodowych, w sobotnie popołudnie (9 kwietnia), na Woli odbyło się szczególne wydarzenie. Na Skwerze Alojzego Pawełka zebrało się kilkuset ludzi, którzy chcieli przypomnieć miastu, mediom i wszystkim innym o konieczności ratowania wyjątkowego miejsca.



Budynki stanowiące część niegdysiejszej gazowni miejskiej, są obiektami szczególnymi. Pełniące kiedyś podobną funkcję znaleźć można w całej Europie oraz w wielu innych miejscach na całym świecie (m.in. Stany Zjednoczone, Australia, Japonia). Jednak miejsc o takiej wartości architektonicznej, w takich rozmiarach i w tak dobrym stanie jest dosłownie kilka. To ostatnie może się jednak szybko zmienić, bo niszczenie bohatera tego tekstu postępuje w iście szalonym tempie. Nie widać tego na co dzień - położenie 'Wolskiego Koloseum' na mapie Warszawy jest zarazem jego błogosławieństwem i przekleństwem. 




Błogosławieństwem, gdyż stoi na peryferiach Woli - od południa jest to mało uczęszczana ul. Prądzyńskiego, za którą tylko opuszczony postindustrialny teren oddziela to miejsce od gęstej sieci torowisk stacji Warszawa Zachodnia. Od wschodu graniczy z małym parkiem - Skwerem Alojzego Pawełka. Od północy zaś i zachodu sąsiaduje z terenem należącym do PGNiG (o tym pięknie zachowanym miejscu oraz mieszczącym się tam Muzeum Gazownictwa przeczytacie we wcześniejszym tekście [LINK] ). To wszystko sprawia, że amatorów wizyt (rzecz jasna nielegalnych) jest raczej mało (zmienia to każdorazowo wzmianka w mediach społecznościowych). Nie jest to również atrakcyjny teren w środku miasta, o który mocno zabiegałoby kilku deweloperów. Jednak nawet ten argument powoli upada, finansowo-biurowe centrum miasta przenosi się coraz szybciej na zachód, a już teraz powstają nowe apartamentowce i biurowce w pobliżu.

Przekleństwem, ponieważ takie położenie sprzyja mniejszemu zainteresowaniu. Łatwiej utrzymywać zaniedbany stan terenu, obiektów i ogrodzenia (będącego istnym patchworkiem wszystkiego, co choć na chwilę sprawi pozory spójności muru). Łatwiej zapomnieć. Wydarzenie z 9 kwietnia i szeroki odzew wielu mieszkańców, nie tylko Warszawy, pokazały, jak wielu z nas w ogóle nie słyszało o tych budynkach. Poziom pozytywnego zaskoczenia ustępuje tylko niedowierzaniu, że na dwie neogotyckie rotundy nie ma planów, nic się z nimi obecnie nie robi, oba budynki dosłownie się rozpadają, otoczone są zaśmieconym, łatwo dostępnym - dla wszelakiej maści amatorów mocnych wrażeń (nie zawsze z dobrymi intencjami) - terenem. I celowo pomijam historię oddania rotund w prywatne ręce. W jaki sposób miasto mogło pozbyć się takich zabytków na ręce fundacji, która następnie - nie wywiązując się z warunków, na podstawie których weszła w posiadanie rotund - sprzedaje obiekty prywatnym osobom?


[fot. Artur Królicki]



Czas powiedzieć 'sprawdzam'. Jako obywatele, mieszkańcy, mamy bardzo dużo do powiedzenia. Mamy również - wbrew powszechnej opinii - konkretne możliwości wpływu na to, co nas otacza. I nie sprowadza się to tylko do wyboru kandydata w lokalnych wyborach (które to zresztą są bardzo często tylko przedłużeniem rywalizacji na wyższym szczeblu). Szczególnie w erze internetu, kontakt z przedstawicielami władz nigdy nie był tak prosty. Z jednej strony nie możemy odżałować kolejnych znikających budynków, całych skwerów, drzew, miejsc publicznego dostępu. Z drugiej zaś, zupełnie nie korzystamy z możliwości, które są dostępne na wyciągnięcie ręki.

Jak można uratować Wolskie Koloseum i inne zabytki? Nigdy nie osiągniemy zadowalającej skuteczności. Ale bez podjęcia jakichkolwiek działań, będzie ona zerowa. Mam świadomość, że nie każdy temat jest czysty jak łza, nie znamy wszystkich dokumentów, 'dżentelmeńskich umów'... Mamy do dyspozycji pocztę elektroniczną, tradycyjną, telefony. Możemy kontaktować się z konserwatorami zabytków (na poziomie miasta, województwa), urzędnikami, burmistrzami. Wspierajmy lokalne inicjatywy, twórzmy je. Wywierajmy pozytywną presję, upubliczniajmy lokalne problemy, rozmawiajmy o nich, oczekujmy reakcji i rozliczajmy polityków (naszych przedstawicieli!) z jej braku.



Odzew na akcję z 9 kwietnia przeszedł nasze wyobrażenie. Dziękujemy! Trudno w pochmurne, zimne, wietrzne sobotnie popołudnie, w miejscu nie będącym centrum miasta, oddalonym od największych osiedli, zebrać kilkaset osób. W dodatku w weekend obfitujący w demonstracje o zasięgu ogólnokrajowym. Przyszły osoby starsze, było sporo dzieci. Były pary, rodziny, zaglądali przypadkowi spacerowicze. Było wielu przedstawicieli mediów (tu relacje m.in. TVN Warszawa, Gazety Wyborczej, Tu Wola, Warszawa w Pigułce, a co istotniejsze, w wydarzeniu wzięli udział: wojewódzka konserwator zabytków (Barbara Jezierska) oraz zastępca stołecznego konserwatora (Michał Krasucki). Na miejscu pojawili się również...obecni właściciele terenu, aczkolwiek trudno nie odnieść wrażenia, że całą akcję bagatelizują. Władz dzielnicy zabrakło w organizacji happeningu, a pod pomysł podpięli się pomysł 'wsparli' na kilka dni przed wydarzeniem (deklarując przy tym głębokie zainteresowanie problemem), wydaje się jednak, że obecność na miejscu z pewnością nie zaszkodziłaby ich notowaniom oraz samej akcji. Fakt ten jest znamienny, ale pozostawiam go do oceny czytelnikom (i do ich pamięci, gdy przeczytają kolejne zapewnienia o chęci pomocy na oficjalnych stronach dzielnicy).


Ciekawi też stanowisko, a raczej jego brak, właściciela większości terenów dawnej miejskiej gazowni, czyli PGNiG. Kilka dni temu media obiegła fantastyczna kilkuminutowa animacja [LINK] ukazująca warszawską Wolę w 1935 r. W ramach komentarza, przedstawiciele tej firmy (jako głównego sponsora) zapewniali o poszanowaniu dziedzictwa, tradycji, zabytków... O ile tereny obecnie do nich należące są w świetnym stanie, często są też udostępniane zwiedzającym (np. w ramach akcji 'Noc Muzeów'), o tyle trudno zrozumieć brak jakichkolwiek działań w stosunku do dwóch rotund za własnym ogrodzeniem. Będących de facto w tym samym kompleksie zabytków, będących integralną częścią tak szanowanego przez PGNiG dziedzictwa Woli. Może jakaś próba działań, mediacji, pomoc czy też własny pomysł również ociepliłby wizerunek firmy (jak zrobiła to produkcja Wola 1935), która przecież pośrednio ociepla nasze domy?

Co teraz? Pomysłów i planów nie brakuje. Zanim jednak pójdziemy w ślady Wiednia lub Oberhausen (poniżej zdjęcia), trzeba zadbać o to, by w przyszłości było gdzie realizować wszystkie piękne koncepcje. To, co jest do wyegzekwowania niemal natychmiast, to uprzątnięcie terenu i zadbanie o ogrodzenie: może tu warto pomyśleć o koncepcji podobnej do zastosowanej na Lotnisku Chopina? Mam na myśli ukłon w stronę tzw. spotterów, czyli specjalne dziury w ogrodzeniu, przez które można swobodnie fotografować obiekty. Mimo słabej dostępności, Koloseum dawno już istnieje w świadomości wielu miejskich eksploratorów, fascynatów tzw. urbexu. W tym celu, chętni na swoje własne zdjęcie obiektu przyjeżdżają do Warszawy specjalnie dla obejrzenia tego miejsca.

Ukłon Lotniska Chopina w kierunku tzw. spotterów, gości fotografujących lądujące i startujące samoloty (źródło: internet)
Gasometer Oberhausen - wzór dla nas? (źródło: Deutsche Zentrale für Tourismus e.V.)

Gasometer Oberhausen, tym razem od środka, podczas kolejnej wystawy. (źródło: Regina Völz / WDR)
(źródło: coop-himmelblau.at)
Najbliższym sąsiadem Koloseum jest Skwer Alojzego Pawełka. Uprzątnięte, dobrze ogrodzone (ale zarazem dostępne) rotundy będą jego główną atrakcją, obecnie bardzo słabo wykorzystywaną. To zatem kolejny element, w którym splatają się interesy wszystkich zainteresowanych stron. 

Jako organizatorzy akcji, już teraz możemy zdradzić, że w najbliższym czasie o obiektach rozmawiać będziemy z lokalnymi politykami oraz właścicielami. Co przyniosą te rozmowy, przed jakimi wyzwaniami staniemy i jakiej pomocy będziemy oczekiwać również od Was - poinformujemy już wkrótce. Póki co, zapraszamy do odwiedzania niedawno powstałej strony na Facebooku (fanpage: WOLSKIE KOLOSEUM). Liczymy, że będziecie budować ją z nami.


#RatujmyWolskieKoloseum!
zdjęcia, tekst: Przemek Klajbor

wtorek, 19 maja 2015

Muzeum Gazownictwa

Warszawa Wola, Czyste

Jedną z głównych atrakcji wolskiej odsłony Nocy Muzeów było Muzeum Gazownictwa przy ul. Kasprzaka 25. Dla zwiedzających przygotowano cztery tury, na każdą z nich składał się m.in. krótki spacer z przewodnikiem (ogromne podziękowania dla Pana Zygmunta Marszałka), filmowa prezentacja gazowni ('Wczoraj i dziś') oraz możliwość obejrzenia ekspozycji stałej i okresowej (na tę ostatnią składa się obecnie wystawa prac - rysunków, zdjęć, grafik, obrazów, dostępnych na antresoli budynku muzealnego). Oczywiście nie sposób poznać wszystkich tajemnic jednego z kluczowych zakładów dla całej Warszawy i wczorajsza noc to dobitnie pokazała, lecz zachęca to jedynie do zgłębiania wiedzy na ten temat.
 
Teren dawnej gazowni zaciekawi każdego już z perspektywy otaczających ją ulic, a znalezienie się w środku to szybka podróż w czasie o ponad sto lat. Budynki z czerwonej cegły, wszechobecna zieleń, małe alejki i oryginalne gazowe latarnie, których światło dyskretnie rozświetlało mżysty mrok północy, potęgowały niesamowite wrażenia.


Budynki widoczne od strony ul. Kasprzaka i przylegające do niej, tuż przy głównej bramie terenu dawnej gazowni, to dawne kwatery pracowników zakładu (niższy z nich to ówczesna siedziba kierownictwa). Zaraz po wejściu oglądać możemy najbardziej charakterystyczne budowle (poza neogotyckimi rotundami, nie będącymi własnością ani miasta, ani obecnego gospodarza terenów przy ul. Kasprzaka), m.in. wieżę ciśnień i świetnie zachowany komin, górujący nad całym terenem. Punktem docelowym wycieczki był budynek Muzeum Gazownictwa, wybudowany w 1888 r. (wówczas - w podwarszawskiej wsi Wola, gminie Czyste), niegdyś Aparatownia Pomiarowa i Tłocznia Gazu. Rok ten uznaje się również za zakończenie budowy całego zakładu. Była ona efektem uzyskania przez Niemieckie Kontynentalne Towarzystwo Gazowe w Dassau koncesji od Komitetu Gazowego. Najpierw powstała gazownia na Powiślu (ul. Ludna), ale bardzo szybko okazało się, że jeden zakład nie sprosta rosnącemu zapotrzebowaniu miasta.


Teren, z oczywistych powodów, miał strategiczne znaczenie dla rozbiorców i okupantów. Jeszcze długo po zakończeniu I wojny światowej zgłaszali roszczenia do obiektów (głównie ze względu na pozostający tam sprzęt). Ostatecznie zostały one oddalone dopiero kilka lat po odzyskaniu niepodległości. W ten sposób, od 1925 r. Gazownia Warszawska, zarządzana przez polską załogę, oficjalnie działała w strukturach miejskich. Wyposażenie, które zostało w strukturach gazowni, pomogły jej częściowo przetrwać kolejną wojnę. Okupant do ostatnich chwil planował bowiem wywiezienie najbardziej wartościowych maszyn. Warto tu wspomnieć, iż polska załoga ma liczne zasługi w obronie Woli i Warszawy (od pierwszych chwil uczestniczyli w powstaniu. przysłużyli się również poprzez wydawanie dokumentów zaświadczających o pracy na rzecz gazowni, co pozwoliło uratować setki osób), czego wyrazem jest kilka tablic pamiątkowych.


Muzeum otwarto w 1977 r. jako "Izbę Pamięci"i początkowo było miejscem spotkań pracowników. Historię ekspozycji najlepiej przedstawi oficjalna strona obiektu. Do obejrzenia jest różnego rodzaju wyposażenie domowe, których użycie wymagało gazu, np. chłodziarki i lodówki, żelazka, lampy pokojowe (również przenośne!), lokówka fryzjerska, maszynka do palenia kawy czy kominki, piecyki kąpielowe i grzewcze. Znakomitym pomysłem jest umiejscowienie tych przedmiotów w specjalnie zaaranżowanych pokoikach. Dzięki temu podziwiamy również ówczesny wystrój domów i mieszkań. Najwięcej miejsca jednak zajmuje potężna aparatura używana w procesie uzyskiwania i przetwarzania gazu. Wszystko zaskakuje niesamowitą dbałością o detale, sprzęt wydaje się być gotowy do użycia w każdej chwili. Być może, część zbiorów podołałaby temu wyzwaniu, pamiętajmy wszak o tym, że w sposób prezentowany w Muzeum, gaz uzyskiwano jeszcze w 1970 r. (dopiero wtedy miasto stopniowo przechodziło na użycie gazu ziemnego, nie - jak do tamtej pory - tego uzyskiwanego z węgla)!



Jedna wycieczka to stanowczo za mało, by skrupulatnie poznać wszystkie ciekawostki, o samej historii miejsca nie wspominając. Muzeum z pewnością zaciekawi nawet najbardziej wybrednego gościa. Przygodą jest już sama możliwość podziwiania otoczenia od środka, a czeka na nas przecież jeszcze spora dawka historii nierozerwalnie związanej z Wolą i całą Warszawą. Historię ludzi, ich sukcesów i tragicznych losów. Jest to miejsce, do którego warto wracać, a od ścisłego Centrum Warszawy dzieli je raptem kilka minut jazdy autobusem.


Dla zainteresowanych - specjalne wycieczki organizowane są przez cały rok. Choć nie jest łatwo o wpisanie się na listę, zachęcam do 'polowania' na oficjalnej stronie internetowej dzielnicy Wola, gdzie umieszczane są informacje na ten temat. Zwiedzanie standardowym trybem dostępne jest w dni robocze w godz. 9:00 - 14:00. Do zobaczenia na miejscu!

zdjęcia, tekst: Przemek Klajbor

poniedziałek, 9 lutego 2015

Wolska żyrafa

Warszawa Wola, Odolany
[INSTAGRAM - KLIK!]

Żyrafy w Warszawie spotkać możemy nie tylko w zoo. Jedna z nich, z ciężkim bagażem doświadczeń, od lat "żyje" na Woli. Rzeźba, której walory artystyczne doceniało niewielu, tak przyzwyczaiła do siebie lokalną społeczność, że sprawy z nią związane (przemalowanie, przerobienie i kilkukrotne przenosiny) poruszały setki osób i wywoływały gorącą dyskusję. Ale od początku...



Z inicjatywy Zarządu Okręgu Warszawskiego ZPAP, Dzielnicowej Rady Narodowej i Wojewódzkiego Komisji Związków Zawodowych, 28 września 1968 roku rozpoczęły się warszawskie I Biennale Rzeźby w Metalu. Wcześniej tego typu wydarzenia zorganizowano w Elblągu (1965 r.) i Puławach (jako Sympozjum Artystów Plastyków i Naukowców, 1966 r.). Wystawę podzielono na kilka części: Międzynarodową Wystawę Rzeźby w Metalu w Fotografii (w Galerii Rzeźby przy ul. Marchlewskiego 36 - dzisiejsza al. Jana Pawła II), czasową Wystawę Mniejszych Form Rzeźby (do 5 listopada 1968 r. w Parku Sowińskiego) i Ekspozycję Dużych Rzeźb (długa na ok. 3 km., przy ul. Kasprzaka).




Ideą Biennale było przybliżenie sztuki warstwie robotniczej, zatem trudno też doszukiwać się przypadkowości w wyborze lokalizacji - robotnicza Wola. Materiałem był złom z wolskich zakładów przemysłowych, które zapewniały jednocześnie wsparcie techniczne dla 35 artystów i ich 60 rzeźb.

Budowa drugiej jezdni na ul. Kasprzaka zapoczątkowała wędrówkę prac, m.in. wolskiej żyrafy, autorstwa Władysława Dariusza Frycza (komisarz I Biennale). Z okolic Instytutu Chemii Organicznej PAN przy ul. Kasprzaka (naprzeciwko wolskiej gazowni), przeniesiono ją pod obiekt Olimpii Warszawa. Później trafiła niedaleko, na ul. Górczewską. Tam, bez konsultacji i niezbędnej zgody, została przemalowana przez właściciela pobliskiej myjni samochodowej na żółto i niebiesko. Co gorsza, żyrafę przyozdobiono też lampkami, a całość była raczej słupem do wszelkiego rodzaju kabli. Ostatecznie żyrafa trafiła na Skwer im. płk. Pacaka-Kuźmirskiego (zbieg Wolskiej i Kasprzaka, Odolany), gdzie stoi do dziś, tworząc z innymi pracami tzw. galerię samochodową. Obecna lokalizacja niestety nie należy do najlepszych; chętni na podziwianie tego obiektu z bliska, muszą pokonać pieszo kilkaset metrów (skwer otoczony jest dwiema ruchliwymi ulicami, pasem piachu i opuszczonymi halami). Dodatkowo, obecny kolor żyrafy powoduje, że zupełnie ginie ona wśród kilku stojących obok drzew. Zarząd Oczyszczania Miasta nie konsultował z autorem lokalizacji, za to poruszono z nim kwestię barw: "Spytano mnie tylko o kolor, więc powiedziałem, że pierwotnie był grafitowy. Takiej farby jednak nie mieli, więc wyszło ciemnoszaro". Rozważa się kolejne przenosiny i żółtą barwę (której autor był początkowo przeciwny). O tym, czy żyrafa wróci do Parku Moczydło, dowiemy się w niedalekiej przyszłości.



[źródło: archiwum 'SE']

Wszelkie zmiany lokalizacji wywoływały gorącą dyskusję. Choć walory artystyczne dla większości są rzeczą - delikatnie ujmując - mocno kontrowersyjną, w tym wypadku zadziałało przyzwyczajenie. Skoro przez kilkadziesiąt lat praca stała w okolicy Górczewskiej i al. Prymasa, zdążyła się bowiem na stałe wkomponować w okolicę. Dyskusja rozgorzała na nowo przy okazji organizowanego w 2010 r. festiwalu Wola Art, kiedy to ogłoszono II Biennale Rzeźby w Metalu (owocem tego wydarzenia jest instalacja kinetyczna Kasi Fudakowski, w postaci dwóch dużych, czerwonych, ażurowych bram na kółkach. „Skrzydła” bram przypominają zwrócone ku sobie twarze widziane z profilu. Instalację możemy zobaczyć przy skrzyżowaniu al. Prymasa z ul. Wolską).



Wolska żyrafa ma też swoją siostrę. Bardziej okazała rzeźba (wysokości 13 m.) tego samego autora stoi w Parku Praskim. Siostra z drugiej strony Wisły ma też spełniać funkcję ochronną dla ptaków. 


Podobną atrakcją był niegdyś... słoń w Lesie Bielańskim (w nieistniejącym już, ze względu na przekształcenie terenu w rezerwat przyrody, Parku Kultury), ale w połowie lat 80. zniknął wraz z placem zabaw, na którym się znajdował.
 
A jakie są Wasze wspomnienia związane z tymi miejscami?

Przemek Klajbor
 

wtorek, 25 listopada 2014

Cud do rozbiórki - Wolska 67

 Warszawa Wola, Czyste
[INSTAGRAM - KLIK!]
[INSTAGRAM - KLIK!]
[INSTAGRAM - KLIK!]


Tym, którzy jeszcze nie uwiecznili na zdjęciach kamienicy przy ul. Wolskiej 67, polecam szybko nadrobić zaległości. Budynek (powstał ok. 1930 r.) niedługo będzie bowiem kolejnym, który pamięta okrucieństwa wojny, Powstania, wolskiej rzezi i na stałe zniknie z mapy Warszawy - ostatnie doniesienia mówiły o rozbiórce jeszcze w 2014 r. Po tej stronie ulicy, ostatnim pamiętającym czasy wojny budynkiem będzie ten pod nr 89. Mamy jednak listopad i nie widać żadnych prac związanych z przygotowaniami do rozbiórki. Fakt ten jednak nie dziwi, bo pierwszą rzeczą, jaka się rzuca w oczy po skierowaniu wzroku na ten budynek, są wielkoformatowe reklamy. Wydaje się zatem, że dopóki będzie na nie zapotrzebowanie, dopóty kamienica będzie kontynuowała swój żywot. Czy też będzie żywym jego wspomnieniem - od dawna jedynymi gośćmi są tu tylko gołębie, a wszystkie okna i drzwi zostały zamurowane lub zabezpieczone pilśniowymi płytami.


Ostatnio o budynku było najgłośniej w kwietniu tego roku i to właśnie za sprawą kolejnej płachty reklamowej. Baner przesłonił front budynku (część od ul. Wolskiej), w tym figurkę Matki Boskiej. To przelało czarę goryczy. Tematem zainteresował się m.in. Jarosław Zuzga, współtwórca inicjatywy "Okno na Warszawę" i autor książki "Wola. Ludzie i historie" (dostępna za darmo w Urzędzie Dzielnicy Wola).

Reklamodawca wykazał się sporym wyczuciem i sam zyskał na całej sytuacji, ponieważ na szeroki wydźwięk internetowej akcji, zareagował niemal natychmiastowo. Tłumacząc, iż nie miał świadomości istnienia figurki w prawej części frontu budynku, nakazał modyfikację płachty (na medalion wycięto okrągły otwór; kolejne reklamy nie wykorzystywały już całej szerokości ściany). Rzeczniczka dzielnicy Wola (Monika Beuth-Lutyk) zapowiada przeniesienie płaskorzeźby, najprawdopodobniej do pobliskiego kościoła św. Wojciecha. To właśnie w tym kościele mieścił się tymczasowy punkt koncentracyjny dla osób, które później naziści - przez Dworzec Zachodni - odsyłali do obozu przejściowego w Pruszkowie. Podobno, dla idących pod niemieckimi lufami więźniów, była to ostatnia szansa na pomodlenie się przed świętym obrazkiem.


Figurka jest ważna dla mieszkańców Woli również z innego względu. Niemal dokładnie pod nią Niemcy rozstawili szybkostrzelne działko, a ocaleli mieszkańcy budynku z naprzeciwka (ul. Wolska 54), mówili odtąd o cudzie, który uchronił ich przed niechybną śmiercią. Warto wrócić do archiwalnej fotografii przedstawiającej SS-Gruppenführera - Heinza Reinefartha (drugi od prawej), którego widzimy przy autobusie sztabowym, stojącym blisko skrzyżowania ul. Wolskiej i Syreny, z budynkiem przy ul. Wolskiej 67 w tle.



Zupełnie innego kalibru rodzaju perypetie budynek miał po wojnie, szczególnie w ostatnich latach. W 2010 r. byliśmy świadkami kolejnego "cudu". Było nim...ukazanie się ojczyzny na zachodniej stronie budynku. Z pozoru tylko jest to incydent, który nie jest godzien odnotowania. Odpadający tynk utworzył kształt Polski. "Cud" natychmiast przyciągnął tłumy gapiów, sytuacja w pewnym momencie stała się na tyle poważna, że istniało poważne zagrożenie dla gapiów i pieszych, grupa ludzi bowiem była tak liczna, że blokowała część - ruchliwej przecież - ul. Wolskiej. Zapalano świeczki, śpiewano i wznoszono modlitwy.


[źródło: astrowiktor /FrontWola]

W 2012 r. ścianę tę pokrył mural (projekt non-profit jednej z agencji reklamowych), wnikliwy obserwator nadal zauważy fragment wspomnianego wyżej "cudu" (na wysokości oczu malowanego krokodyla).



Przemek Klajbor

poniedziałek, 17 listopada 2014

Ginąca Warszawa - Żelazna 64

Warszawa Wola, Mirów
[INSTAGRAM - KLIK!]




Budynek przy ul. Żelaznej 64 to niestety jeden z wielu wolskich przykładów, jak Warszawa łatwo pozbywa się swojej tożsamości. Kamienicę w stylu eklektycznym wybudowano w latach 1912-1913. Jak potwierdza "Wykaz Budowli Zatwierdzonych" w "Wiadomościach Budowlanych i Miejskich" (rocznik 1912), zaprojektował ją Józef Napoleon Czerwiński dla Anny Koźmińskiej. W czasie okupacji hitlerowskiej znajdowała się w granicach żydowskiego getta.

O obiekcie pisał Tyrmand, w swoim słynnym dziele "Zły":
"Kuba Wirus przystanął na rogu Żelaznej i Krochmalnej, rozejrzał się wokoło, po czym spojrzał w górę. Szeroko i wysoko ciągnęła się tu odrapana ściana domu, usiana żelaznymi balkonami. Z obydwu stron kamienicy widać było czarne deski wysokiego parkanu, zakończonego drutem kolczastym. Tuż przy Kubusiu widniały założone okiennicami okna parteru: przez szpary okiennic przesączało się światło i muzyka akordeonu. Wieczór był chłodny i drzwi wejściowe zamknięte. W drzwiach, za szybą, wisiała szklana tablica, głosząca niebieskimi literami: "Warszawskie Zakłady Gastronomiczne - Bar <<Słodycz>> - IV Kategoria".

Fragment przytaczamy nieprzypadkowo, bowiem od 1957 r., na miejscu opisywanego przez Tyrmanda baru, funkcjonuje do dziś cukiernia nazwana... "Słodycz" oczywiście. Obecni właściciele zapewniają, że aktualnie lokal zdecydowanie należy do kategorii pierwszej, a ich miejsce jest jednym z dwóch w Warszawie, w których można kupić prawdziwe, wytwarzane na miejscu ciastka.

Kamienica przy ul. Żelaznej 64, podobnie jak jej sąsiadki, były objęte "Programem Rewitalizacji Miasta Stołecznego Warszawy na lata 2005-2013". Niestety, "objęcie programem" zakładało najwyraźniej jedynie wydrukowanie kilku adresów na kolejnym, nic nie wartym spisie. Takie dokumenty nie będą miały siły przebicia przy lawinowo spływających wnioskach o kolejne pozwolenia na budowę wysokościowców - np. na niedalekiej ul. Towarowej. Wojna, Powstanie i Rzeź na Woli zabrały z tych ulic wielu znakomitych ludzi. Przykro jest patrzeć na to, że z ocalałych budynków, pamiętających tamte lata, okradamy się sami.


Przemek Klajbor

środa, 12 listopada 2014

Zagadka Wolskiej 52

 Warszawa Wola, Młynów


Niestety nie zachowało się zbyt dużo informacji nt. budynku na rogu ul. Wolskiej i ul. Działdowskiej, wzniesionego w latach 1928-1930. Cieszy jednak fakt, że jako jedyny w całości przetrwał wojnę (włącznie z dachami - co dziwi, z uwagi na fakt intensywnych walk w tym rejonie). Zaprojektował go Henryk Julian Gay, przeznaczony był dla V Oddziału Kasy Chorych. W wyniku reformy systemu ubezpieczeń (1935 r.), w budynku zagościła Ubezpieczalnia Społeczna Nr 3. Według opracowania Szymona Patoki, w budynku mieściły się również: Warszawskie Towarzystwo Przeciwgruźlicze, Zakład Rentgenologiczny, Zakład Przyrodoleczniczy, Przychodnia Stomatologiczna, apteka i - co było ewenementem w tamtych latach - kryta pływalnia.

Po 1946 r. w budynku mieścił się Szpital im. Karola i Marii (przed wojną przy ul. Leszno 136), dziś zaś jest filią Dziecięcego Szpitala Klinicznego przy ul. Marszałkowskiego 24. Wkrótce szpital ma się jednak przenieść do obiektów Uniwersytetu Medycznego.

Mimo szeroko zakrojonych poszukiwań, trudno jest dotrzeć do źródeł mówiących o tym, co istniało w tym miejscu przed opisanym powyżej budynkiem. Pewnym tropem są poniższe reklamy. Pierwsza, zamieszczona w "Wiadomościach Budowlanych" (nr 5, 1911 r.), wskazuje na uznaną firmę, z wieloletnimi tradycjami. "W. Orth & S-ka" tytułuje się mianem "Pierwszej warszawskiej fabryki francuskich posadzek cementowych inkrustowanych (...) oraz sztucznych cementowych marmurów, porcelany i kamieni". Firma miała również reprezentantów w Wilnie, Kijowie i Odessie.



[źródło skanu] 

Kolejnym elementem układanki jest reklama z "Przeglądu Technicznego" (nr 23, 06 czerwca 1922 r.). Tu, już w znacznie skromniejszej oprawie graficznej, dowiadujemy się o działalności firmy "Polżelbet" Sp. z ogr. odp., własności: W. Ortha i inż. S. Radzimińskiego. 




Trudno o lepsze potwierdzenie działalności gospodarczej pod tym adresem, aniżeli wpis z "Księgi Adresowej - Warszawa" (1920 r., Warszawska Drukarnia Wydawnicza). Całość znajdziecie pod tym [linkiem] (kolumna 686, str. skanu nr 302), adres firmy Ortha widnieje na dole środkowej kolumny poniżej:





Jestem świadomy możliwych różnic w przedwojennej numeracji ulic na Woli, dlatego podchodzę do tych materiałów z pewną rezerwą. Ale być może ktoś z Was będzie w stanie zweryfikować i potwierdzić lub zaprzeczyć jakimś źródłem historię tego miejsca? Zachęcam do poszukiwań!

Przemek Klajbor

sobota, 8 listopada 2014

Kamienica Gawłowiczów - Grzybowska 76

 Warszawa Wola, Mirów
 [INSTAGRAM - KLIK!]



Kamery i aparaty na ul. Grzybowskiej kierowane są ostatnio na budowę imponującego Warsaw Spire (na naszym Instagramie: zdjęcie 1, 2, 3, 4), jest to znakomita okazja, by przypomnieć budynek, który sąsiaduje z budową giganta. Niestety wiele wskazuje na to, że są to jego ostatnie chwile.





Zbudowana w 1910 r. kamienica Leokadii i Antoniego Gawłowiczów jest najstarszym budynkiem przy ul. Grzybowskiej. Funkcjonuje do dziś, niestety jest już karykaturą siebie samej - przez lata niszczała, a swoje dołożył i system, i ludzie...





Jednym z powtarzających się wątków dot. tego budynku jest mały browar "Polonia", który istnieć miał w okresie międzywojennym - wskazuje na to adres na zachowanej etykiecie oraz wzmianki w ówczesnej książce telefonicznej. Faktem jest za to istnienie firmy Wacława Kaczorowskiego (w latach 1930-42). Wytwarzała ona zaprawy do wódek, co może być potwierdzeniem wcześniejszej działalności, czyli wspomnianego wcześniej browaru. Oprócz tego produkowano w niej musztardę i soki.



Pod tym adresem działały również: mydlarnia Marceli Araszkiewicz (1930-1942), fabryka wód mineralnych Wincentego Mościckiego (1935-1942) i warsztaty wyrobów metalowych Opitz Franc (lata 30-te).

W latach 60 i 70-tych skuto resztę tynków, zdjęto również żeliwne balkony (pozostały jedynie dwa, na pierwszym piętrze, od frontu), po których sterczały jedynie szyny. W 2010 r. roku dwa ostatnie balkony usunięto, wycięto również pozostałości po poprzednich. Pozostał za to medalion przedstawiający postać Jezusa Chrystusa (front budynku). 



Wydaje się, że ostatnie zmiany to prace typowo porządkowe przed wyburzeniem kamienicy. Budowa nowoczesnego biurowca (i tym samym zapewne rewitalizacja otoczenia) niestety przypieczętuje los tego budynku. Z mapy Warszawy znika zatem kolejny kawałek przedwojennej Woli...

Przemek Klajbor

środa, 5 listopada 2014

Dom Fundacji Wawelbergów

Warszawa Wola, Czyste
[INSTAGRAM - KLIK!]
[INSTAGRAM - KLIK!]




Ulica Ludwiki oryginalnie wytyczona była od ul. Bema do ul. Klonowica. Ok. 1957 r. przedłużono jej bieg do ul. Płockiej, pierwotnie zaś miała dosięgnąć ul. Skierniewickiej - tego projektu nie zrealizowano.

Nazwa ulicy pochodzi od imienia żony finansisty i filantropa Hipolita Wawelberga – Ludwiki (wcześniej - Berson). Wspólnie z mężem, w 1898 r. założyła „Fundację Tanich Mieszkań im. Ludwiki i Hipolita małżeństwa Wawelbergów”. Po śmierci Hipolita w 1901 r., przez jakiś czas Fundacją zarządzała Ludwika.

Dom pod nr 1, zbudowany w latach 1927-1929 r., powstał z środków Fundacji jako II Osiedle Tanich Mieszkań – w odróżnieniu od Kolonii Wawelberga przy ul. Górczewskiej – przeznaczone dla ubogiej inteligencji. W 2005 r. budynek został wpisany do rejestru zabytków, w ostatnich latach zaś przeszedł rewitalizację.

Warto przytoczyć więcej faktów z charytatywnej działalności Wawelbergów. Po powrocie Hipolita do Polski (żył jakiś czas na emigracji w obawie przed represjami, brał bowiem wcześniej udział w Powstaniu Styczniowym), od razu zaangażował się w pomaganie innym. W 1895 r., dla uczczenia pamięci ojca, ufundował szkołę rolniczą w Częstochowie (pierwsza w Polsce prywatna wyższa uczelnia). W tym samym roku założył (wespół ze Stanisławem Rotwandem) w Warszawie szkołę techniczną. Co ciekawe, działała aż do 1951 r., kiedy to została wchłonięta przez Politechnikę Warszawską. Hipolit Wawelberg całe życie pomagał, jak tylko mógł. Organizował nawet posiłki dla studentów podczas pobytu w Sankt Petersburgu. Jego Fundacja dbała o publikacje polskich twórców (tanie, broszurowe wydania pozytywistycznych dzieł). Propagowała kulturę, wspierała placówki dydaktyczne, żłobki, szpitale. Wawelbergowie pomagali wszystkim, niezależnie od pochodzenia i wyznania; uznawali, że poznawanie się i sąsiedzka bliskość pomogą w pokonaniu wszelkich podziałów. Stąd też - jak i przy innych projektach -  różnego wyznania robotnicy i uboga inteligencja mieszkali obok siebie, co - jak wiemy - w tamtych czasach
nie było regułą.

Zapraszam na ul. Ludwiki 1 i ul. Górczewską 15-15A. 

Przemek Klajbor